“W poniedziałki nie chce się im pracować!” pomyślałam, kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o istnieniu bare minimum Mondays. “Ciekawe czy w inne dni w ogóle pracują! Kiedyś to były czasy…”.
Teraz czasów nie ma – bare minimum Mondays
Zasada jest prosta. W poniedziałek robisz tylko to, co niezbędne. Nie zrzucasz rzeczy z piątku, nie pracujesz na zapas i ogólnie podchodzi do pracy na luzie.
Oburzyłam się. To pokolenie Z to już w ogóle nie chce pracować. W piątek może pół dnia, w weekend nic, po godzinach nic, a teraz w poniedziałek nie bardzo. To kiedy można coś zrobić? Jak mamy zrobić cokolwiek?
Cokolwiek a wszystko, a nawet więcej
Kiedyś, myślę sobie, nie było tak luźno, jak jest teraz. Taki chłop pańszczyźniany na polu. Co? 7 dni w tygodniu pracował. No może mniej w niedzielę. Ale jak kura zrobić jajko to co? Czekało do poniedziałku, bo weekend?
Czy to znaczy, że dobrze, że chłopi tak pracowali? Ciężko orzec. Nie żyli za długo i byli uciskani i wyzyskiwani przez panów.
Ludzie w fabrykach, że przeskoczę parę setek lat, pracowali 6 dni w tygodniu. Marli na potęgę, mieli jeszcze więcej wypadków i byli wyzyskiwani przez panów. Fabryk.
Ale praca jest dobra. Etos pracy. Praca znaczy wytwarzanie. Może rolek na insta, które za 24 godziny znikną, a ludzie szybciej o nich zapomną, ale wytwarzanie!
Przecież trzeba pracować. Trzeba być potrzebnym. Trzeba zarabiać. Rozwijać się. Trzeba się starać. I uczyć. Moja firma musi się skalować. Powinnam zatrudniać więcej osób. To wszystko oznaki, że idę w dobrym kierunku. Odnoszę sukces. Trzeba odnosić sukces…
SukcesJA
Szczęśliwie dla mnie, już dawno nie wierzę w żadne z tych zdań, które napisałam powyżej. Sukces I ja spotykamy się w zupełnie innym miejscu.
Szanuję etos pracy, oczywiście. Ale dobra praca nie oznacza dużo pracy. Oznacza mądrą pracę. Myślę, że nikogo nie zaskoczę tym, że więcej czasu poświęcanego na pracę nie oznacza więcej zrobionej pracy. Następuje oczywisty moment, kiedy się przepracowujemy. Odpoczynek jest dla pracy tak ważny, jak sama praca.
Mam tę przyjemność, że lubię moją pracę. Mam z niej frajdę. Mimo to są okresy, kiedy tego nie czuję. To też jest ok. Daje sobie czas na to, żeby zapytać się, czy nie chcę jakieś zmiany. Daje sobie czas na przerwę. Mam ten luksus, że mogę to robić.
Moim sukcesem nie jest więcej klientów. Więcej nagród. Więcej pracowników. Moim sukcesem jest praca na moich warunkach. Z klientami, z którymi ja mam ochotę pracować. Znów – mój luksus. Fakt, że mogę poświęcać czas w środku dnia na spacer z psem, poranki na spanie, a tygodnie na uczenie się nowych rzeczy, które mnie w danym momencie kręcą – to jest mój sukces. Bo to moje szczęście.
Igrzyska śmierci szczurów
Miejmy jasność – wiele lat grałam według dobrze znanych zasad: rozwój, zmiana, skalowanie, więcej, szybciej, lepiej. Pracoholizm zapędził mnie w objęcia alkoholu, bezsenności, nawrotu depresji, rozwoju moich stanów lękowych. Kosztowało mnie to zdrowie. Długie godziny przed komputerem. Jeszcze jeden projekt, jeszcze jeden klient. FOMO (strach przed byciem wykluczoną). Nawet jak wyłączałam komputer, zaglądałam w komórce na kolejne powiadomienia.
O tym, jak długą drogę przeszłam, pomogła mi przekonać się znajoma. Uznała, że w mojej składanej komórce fajne jest to, że można ją zamknąć i nie kusi aż tak sprawdzanie powiadomień. Uzależnienie powoduje, że potrzeba aż fizycznej bariery, żeby móc pobyć ze sobą czy bliskimi, bez ekranu.
Nie skasuję konta na Facebooku czy nie wyłączę się z sieci. Ale wiem, że na maila można odpowiedzieć następnego dnia (ba! Można go nie przeczytać od razu), a powiadomienia można wyłączyć.
Dopóki jestem w stanie się utrzymać i sprawia mi to frajdę, nie muszę nikomu niczego udowadniać. Nie muszę wiedzieć więcej, reagować szybciej, mieć ciągłych przyrostów. Nie każdy mój projekt musi być sukcesem. I nie chodzi nawet o to, czym się dzielę. Niektórzy chowają się za fasadą: wszystko mi się zawsze udaje. Mnie się nie udaje często. Nie wstydzę się tego. I, przede wszystkim, nie biję się za to.
Wewnętrzny krytyk/krytyczka
Wszyscy co mamy. To ten głos, który zawsze gotowy jest nam dowalić. Nie udało Ci się. Nie nadajesz się do niczego. Znowu porażka. Nie znasz się. Nie umiesz. Nie schudniesz. Nie nauczysz się. Nie skończysz z uzależnieniem. Wewnętrzny krytyk wie, gdzie uderzać, gdzie zaboli.
Nie da się go pozbyć, ale można się z nim zakolegować. Dogadać. Nauczyć go odnosić się do siebie w inny sposób.
Można się nauczyć odpuszczać. Sobie. Innym. Nie oceniać innych, bo to paliwo dla krytyka. To, że komuś się coś udaje (lub nie) nie ma żadnego przełożenia na Ciebie. Nikt nie jest punktem odniesienia Twoich sukcesów ani porażek. A Ty możesz popełniać błędy, źle się czuć, nie mieć ochoty na coś. Możesz się bać, możesz czegoś nie czuć – masz prawo do całej gamy uczuć.
Myśl pozytywnie, nie rozpamiętuj przeszłości, jesteś zwycięzcą – to tylko niektóre z haseł, które mają zakopać nieproduktywne zachowania i myśli. Daj sobie przestrzeń na negatywy, rozgrzebywanie i czucie się przeciętniakiem. Nie jesteś maszyną.
PMP – poniedziałkowe minimum pracy
Jeśli w niedzielę czujesz, że wszystko Cię przerasta, martwisz się poniedziałkiem już w piątek. Jeśli czujesz się nieproduktywnie, więc wymyślasz pełno zadań, których nie możesz zrealizować, więc czujesz się źle. To tylko niektóre przykład dlaczego warto ograniczyć poniedziałek do minimum. Nie bez powodu mówi się o czterodniowym tygodniu pracy. Zanim do niego dojdziemy, pozwól sobie być, a nie starać się lepiej. Jesteś w pracy? To super. Nie czujesz, żeby czytać milion maili z weekendu? To ok. Zrób coś prostego i małego. Może to da Ci motywację do działania. A może nie. I to też jest ok.
Nie bez przyczyny mamy problemy ze zdrowiem psychicznym jako pracownicy. Nie wstydź się robić coś dla siebie, żeby czuć się lepiej. To nie egoizm. To zdrowe dbanie o siebie. I jeśli poniedziałek z minimum pracy jest czymś, czego potrzebujesz, żeby funkcjonować – nie wstydź się tego. Minimum nie znaczy źle. Minimum znaczy wystarczająco.
A nie musisz nic więcej. You are enough.
YOU ARE ENOUGH.
Ps. O tym, jak bardzo niektórzy mogą potrzebować bmm przekonało mnie, kiedy w ten poniedziałkowy poranek wstałam koło 12, poszłam na spacer, zjadłam śniadanie, obejrzałam odcinek serialu i jestem gotową walczyć ze światem. W niedzielę ani przez moment nie myślałam o tym, że jutro nowy tydzień. Jestem szczęściarą!